Tatry, wyż, żelbetowe ściany 17-21.10.2011
Pogoda w ostatnim tygodniu nas nie rozpieszczała. Nie zadzdrościłem chłopakom deszczyku ani przymrozków. Nic tylko herbatką po góralsku wspomagać... Ale deskowanie powstało. Dostałem niezły objazd od starszyzny co już wybudowała i "się na fachu zna", że zapomniałem o papie podkładowej na ławy. Z tych samych powodów co mazianie ław asfaltem nie wierzę w "odcicnanie" podciagania kapilarnego przez podwójne "opapienie" papierem pomazianym lepikiem. Jak stanie na tym 1000 ton domu z wyposażeniem to cały ten lepik wypłynie jak g.... ściśnięte w dłoni wypływa pomiędzy palcami. Ale gusła i wierzenia a my słowianie wierzymy w takie bzdety. Więc posłusznie 2 papy na lepiku kazałem władować i wyłożyć tym ławę - wszak pieniądze żadne (więc i efekt taki sam ;-))). Przecież z ław sterczą pręty zbrojenia ścian - papę więc trzeba poprzebijać i powycinać jak kurpiowskie wycinanki. Jak taki szajs ma zabezpieczyć przed wodą? Z tradycją jednak nie wygrasz...
Nazajurz mieliśmy zamówioną gruchę z betonem więc przydałaby się pogoda....
I przyszedł wyż. Tak wściekłego wyżu i tak przejrzystego powietrza w tym roku jeszcze nie było. Wieczorem po inspekcji "ustrzeliłem" z budowy Tatry odległe o ponad 100 km w linii prostej.
Kolejny dzień przyniósł wymarzoną pogodę. Beton został wylany i zawibrowany.